Witajcie :)
Weekend mam strasznie pracowity i mimo wielu zajęć, udało mi się je skończyć właśnie w niedzielę. Postanowiłam popołudnie poświęcić urodzie :) zrobiłam maseczkę, manicure i oczywiście zadbałam o włosy :) O tym, jakie zabiegi dzisiaj sobie zafundowałam przeczytacie niżej.
Nafta kosmetyczna przeznaczona jest do pielęgnacji każdego rodzaju włosów, a używanie jej ma zapewnić zdrowo wyglądające, lśniące pasma. W skład wchodzi przede wszystkim parafina, która jest pochodną ropy naftowej. Może to odstraszyć od używania. Jednak wyroby kosmetyczne pozbawione są toksyn i są bezpieczne w użytkowaniu. Nafta nie wnika w głąb włosów, ale tworzy na nich film, który zapobiega utracie wody i nabłyszcza powierzchnię włosów. Szczególnie zadowolone z używania nafty będą posiadaczki jasnych, prostych włosów, ale i ciemne kręcone będą wyglądały bardzo dobrze :)
Osobiście nie polecam nakładania nafty na skórę głowy, choć producenci to polecają. Stosowana w ten sposób ma przyspieszyć wzrost włosów oraz je wzmocnić (rozgrzewa, stymulując cebulki włosów), ale może też podrażniać i powodować zatykanie mieszków włosowych. Na długość włosów nie powinno się nakładać nafty na dłużej niż 15 minut - po tym czasie włosy mnogą się przesuszać. Popularne są również maseczki DIV z aftą, z dodatkiem żółtka jaja oraz oleju. Kiedyś na pewno wypróbuję takie specjały :)
Jak wyglądała moja niedzielna pielęgnacja?
Czego użyłam?
- Serum olejowe (przepis będzie niżej),
- Nafta kosmetyczna,
- Oczyszczający szampon Barwa z ekstraktem z lnu,
- Odżywka Isany (brązowa).
![]() |
Zdjęcie w sztucznym świetle - po drugim myciu. |
Na początek nałożyłam serum olejowe. Lubię gęste, gładkie mieszkanki, a moje ulubione proporcje to dwie części wody, jedna oleju i jedna odżywki. Dzisiaj użyłam oleju lnianego (który muszę wykończyć, bo zbliża się termin ważności) i odżywki Isana. Dodałam też "na oko" kilka kropli gliceryny oraz Wit.E. Po godzinie dołożyłam na włosy naftę kosmetyczną. Ostatnio czytałam o niej na kilku blogach i przypomniało mi się, że bardzo dawno nie używałam jej w pielęgnacji. Początki były mizerne - nie udało mi się zmyć dobrze nafty i cały dzień, w koczku, czułam jej zapach... Dzisiaj... znowu mi się nie udało... Po 15 minutach umyłam włosy dwukrotnie szamponem i na kilka minut nałożyłam odżywkę. Około godzinę później wiedziałam już, że nafty nie domyłam :( Włosy częściowo wyschły, ale tył (te głębsze warstwy) cały czas wydawały się wilgotne i wyglądały, jakbym nie domyła oleju. Tak czy siak - poszłam pod prysznic i przy okazji umyłam włosy dokładnie szamponem Babydrem, na kilka minut dołożyłam maskę Kallos Omega. Włosy odcisnęłam w koszulkę i wystylizowałam jak zwykle - żelem Syoss Men.
![]() |
Obydwa zdjęcia w sztucznym świetle - po reanimacji rano :) |
Jak widać na zdjęciach, włosy po hennie (KLIK) znacznie ściemniały, nie ma też tego wyraźnego wiśniowego blasku. Dziwi mnie to, bo nie widzę, żeby henna się wypłukiwała... Jednak włosy nadal zachowują się "jak po hennie" - są grubsze, troszkę bardziej rozprostowane. Kolejne farbowanie planuję na połowę marca, wtedy potrzymam zioła dłużej. Ale kolor jest ładny, włosy błyszczą. Jest to pewnie zasługa nafty (w końcu domytej), ale i bez niej wyglądają dobrze. Są miękkie. Ale czegoś im brakuje... Sama nie wiem czego, ale będę szukać :)