środa, 27 stycznia 2016

Środowe Testy - Ecolab i gliceryna :)

Witajcie! 
W związku z nietypowym tygodniem i nadmiarem czasu rano, postanowiłam dzisiaj dodać dzień pielęgnacji bardziej intensywny, niż zazwyczaj w tygodniu. Codzienność moich włosów, poza niedzielami, jest raczej szara, stawiam na sprawdzone zabiegi nie ryzykują BadHairDay :) 
Dzisiaj było inaczej. Z samego rana zwilżyłam końce włosów i wtarłam w nie kroplę gliceryny. Na całą długość nałożyłam olej z orzechów włoskich, którego używam ównie w kuchni, ale nie jest to jego premiera na włosach. Olej ten zawiera dużo kwasów Omega 6, troszkę Omega 3 i niewiele  kwasów tłuszczowych nasyconych, wiec moje włosy bardzo go lubią. Jedyne, co powstrzymuje mnie przed jego regularnym stosowaniem to fakt, że jest raczej gesty i zmywanie go odżywką należy do zajęć pracochłonnych. Jednak od jakiegoś czasu używam do zwykłego mycia szamponu, Babydream (wersja z lewkiem, które moje włosy pokochały), więc żadne oleje mi nie straszne :) Dziś jednak wypróbowałam nowość :) 

pielęgnacja, Ecolab, olej z orzechów włoskich, gliceryna, sinie lniane
Zestaw na środę :)

Po niecałe godzinie zemulgowałam olej odrobiną Kallosa Color. W końcu to nie olej, a gliceryna miała dziś swój występ, olej miał jedynie zabezpieczyć jej działanie. W skórę głowy bardzo dokładnie wtarłam Jantar. Po kilkunastu minutach umyłam włosy szamponem Ecolab. Szampon otrzymałam jako próbkę w stacjonarnym sklepie z rosyjskimi kosmetykami, gdzie w końcu zaczęto dbać o klienta. Wczesniej chyba wychodzono z założenia, że i tak obrót się zrobi, a mi kupienie szamponu czy maski za kilkadziesiąt złotych bez możliwości sprawdzenia choćby pobieżnie działania nie jest po drodze. Także przy ostatnich zakupach otrzymałam cały zestaw próbek. Myślę, ze tych kilka saszetek wystarczy, żebym zdecydowała się na zakup produktu, bo Ecolab chodzi za mną od jakiegoś czasu :) Jest tylko jeden problem... Nie mam pojecia, co ja właściwie mam... Balsam i szampon, OK. Tylko za grosz nie rozumiem, co na nich jest napisane. Jedynie składy są dla mnie czytelne, a może któraś z Was wie, co to za cuda kryją się w saszetkach? W każdym razie składy wystarczą, żeby wiedzieć jaki profil ma dany kosmetyk, a w razie chęci zakupu zachowam te saszetki i z nimi udam się do sklepu :) Niech się martwi ekspedientka :) 
Niezidentyfikowane Ecolaby
Niezidentyfikowane Ecolaby :)

Saszetka wystarczyła na dokładne umycie włosów dwukrotnie. Szampon dobrze się pieni i przyjemnie pachnie, pozostawia włosy miłe w dotyku. Jest delikatny, nie zawiera silnych detergentów, a mimo to miałam wrażenie, że zostawił moje włosy skrzypiące, jak po konkretnym rypaczu... :) 
Następnym krokiem było nałożenie balsamu Ecolab, również z saszetki. Skład jest bardzo emolientowy, zawiera dużo olejków i wyciągów roślinnych. Zapach również jest przyjemny, a włosy zostały śliskie i przyjemne w dotyku, przynajmniej, kiedy były mokre. Balsam trzymałam na głowie niecałą godzinę, w międzyczasie wzięłam prysznic i zrobiłam makijaż. Skusiłam się też na drugą kawę, bo dzień jest tak ponury, że chyba bez wspomagania nie dałabym rady. Pomimo, że BlueMonday już za nami, ja dzisiaj czułam się tak, jakby nadal był poniedziałek... 
Spłukałam wszystko z głowy letnią wodą, a ostatnie płukanie wykonałam naparem z siemienia lnianego, który zrobiłam kilka chwil wcześniej, razem z kawą, zalewając dwie łyżeczki ziaren wrzątkiem i zostawiając do czasu płukania, żeby przestygł. Nie użyłam już żadnej odżywki b/s. Włosy zawinęłam w koszulkę i paradowałam tak chyba pól godziny, szukając ciuchów po szafkach (tak to jest, jak mąż chowa pranie :) 
efekt pielęgnacji
Zdjęcia z ręki - bez lampy, w sztucznym świetle :)

We włosy wgniotłam niewielką kulkę żelu Syoss Men. Naprawdę wiele starań wkładam w to, żeby się z tym żelem polubić. I idzie nam coraz lepiej, jednak idealnie dobraną parą jeszcze nie jesteśmy. W każdym razie moje falki prezentowały się bardzo dobrze po dzisiejszym ugniataniu, tym bardziej, że nie włożyłam w to zbyt wiele serca, a i dyfuzor lądował na włosach raczej przypadkowo.  
Duet Ecolab uważam za bardzo udany, po jednym użyciu widać, że moje włosy są mi wdzięczne za odmianę. Są delikatne, przy skórze głowy mięciutkie, dalej równomiernie i wyraźnie zakręcone. Saszetek wystarczy mi jeszcze na jeden raz i jeśli efekt będzie podobny, zainwestuję w pełnowymiarowe kosmetyki. A trzeba przyznać, że cechuje mnie bardzo radykalny minimalizm, jeśli chodzi o ilość mazideł i jestem nad wyraz konsekwentna w tym postanowieniu. Także zasilenie mojej włosowej toaletki zawsze musi być przemyślane, bo jeśli trafię na bubel - no cóż... Będzie blokował mi miejsce na inny kosmetyk. Może napiszę kiedyś więcej o tym moim minimalizmie, bo wiedzę, że u wielu Blogerek ten temat się przewija, jest moda na minimalizm, wiec pochwalę się swoimi sukcesami :)

2 komentarze: