środa, 3 lutego 2016

Środa - PEHowa desperacja z przewagą protein :)

Witajcie! 

No nie mogę dojść do ładu z tą moją głową. Ostatnio coraz częściej muszę w tygodniu cuda wyczniać, żeby dotrwać do weekendu w stanie względnego ładu. Nie mogę dojść do przyczyn tego procederu i jak na razie po prostu twardo usuwam skutki tego, co powoduje u mnie poczucie, że marnuję czas, który mogłabym poświęić na coś innego. I nie chodzi tutaj tylko o to, że siedzę w domu z mokrymi włosami, bo tu nic nie tracę (po pracy poza domem, pracuję jeszcze w domu i i tak ten czas jest wypełniony), ale męczące zaczyna być pielęgnowanie włosów ponad plan tylko po to, żeby nie wyglądać jak mop...  Po oczyszczającej NdW, która miała miejsce w sobotę, w poniedziałek ratowałam łepetynę śmierdzielem, o którym napisałam tutaj. Ale dzisiaj rano moje włosy znowu wyglądały, jak zmechacone. Nawet nie spuszone, po prostu jak filc. Po powrocie z pracy zrobiłam rachunek sumienia. Doszłam do wniosku, że jeśli proteiny nie pomogą moim włosom, to mamy już poważny kryzys. 
proteinowa pielęgnacja
Moc protein!

W skrócie: 
  • Przed myciem zrobiłam peeling Cerkogelem 30 (który regularnie używam i kuracja będzie trwała pewno jeszcze około dwóch tygodni) i w końce wtarłam olej z wiesiołka - tak zjadłam obiad, około 30minut. 
  • Umyłam dwa razy Babydreamem (wersja ułatwiająca rozczesywanie). 
  • Nałożyłam na długość Kallosa Keratin. Pisałam tutaj, że maska nie jest moim ideałem, ze względu na silikony. Ale dzisiaj wydaje mi się, że z pewnością nie zaszkodzą, a mogą pomóc wygładzić   tego potwora, który robi mi się na głowie. 
Po chwili namysłu dodałam do maski malutką łyżeczkę gliceryny (która nie załapała się do zdjęcia) i keratyny hydrolizowanej. Raz kozie śmierć! Nigdy nie przeproteinowałam włosów, wiec jak już, to z przytupem! W związku z tym, że Kallos sam już zawiera jakieś tam emolienty, wyszła mi taka maska PEH. 
  • Po około 15minutach zmyłam wszystko, wtarłam we włosy odrobinę odżywki b/s Ziaja (niebieskiej). 
Stylizacja to już inna bajka. Tym razem ugniotłam mokre, ociekające włosy żelem. Syoss, wisząc głową w dół. Odgniotłam tak wodę, a następnie w takiej pozycji wysuszyłam włosy dyfuzorem. Masakra! Jak ja wytrzymałam tyle czasu jak nietoperz? Pod koniec wyprostowałam się i tym głowy dosuszyłam już stojąc. Włosy schły wieki. Kiedy już były suche, odgniotłam sucharki koszulką i zrobiłam zdjęcia 
włosy po zdrowej dawce protein
Zdjęcia w sztucznym świetle, bez lampy... Sama zupełnie nie umiem robić zdjęć włosów, a mój fotograf domowy nie zawsze jest osiągalny :(
No i mam ładnie. Teraz mogłabym zdobywać świat, spotkać najbardziej zazdrosną koleżankę itp. Ale co z tego, skoro zostaję w domu i nie wiem, co wydarzy się z moimi włosami w czasie snu? Śpię niespokojnie, wiec rozpuszczone włosy odpadają. Zwykle robię lekkiego koczka na czubku, a rano wilgotne włosy doprowadzam do porządku żelem. Może jutro będę wyglądać jak człowiek :) 
A Wy macie swoje sposoby, żeby zabezpieczyć na noc skręt i nie obudzić się z fryzurą, jakby się spało w sianie? Podzielcie się :) 
PS 
Ostatnio zazdrościłam Dziecku we Mgle, że Jej włosy ładnie kręcą się od nasady :) Moje dzisiaj, po suszeniu głową w dół złapały skręt nieco wyżej, także jest dla mnie nadzieja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz